Kocham Nowy Jork. Kilka dni to zdecydowania za mało, by poczuć klimat tego miasta. Jednak nawet godzina wystarczy, by poczuć, że jest się w wielkiej stolicy Mody. Niezliczone butiki, ateliers, chodzące po ulicach modelki, sesje zdjęciowe ( jednej z wielką uwagą się przyglądałam), to tylko namiastka budująca modowe oblicze Wielkiego Jabłka. Kreowanie modowego wizerunku leży w rękach Nowojorczyków. Szał ciał i zmysłów. Wysokie obcasy, trencze, a u panów wąskie spodnie i obowiązkowo koszula w środku, przeplatają się z cudowną awangardą. Raj dla projektantów, idylla dla zmysłów.
Do tego wszechobecny gwar, dodające optymizmu yellow cabs i pozytywna energia samego miejsca. Mechaniczne znieczulenie na leżące na ulicy odpady czy nieestetyczne pokrycia molochów stalowymi rusztowaniami.
Kolory, energia , wolność. Jak tu nie kochać NY?! Ja nie potrafię…
M.O
2 komentarze:
Coco widze udzielil Ci sie nowojorski klimat, fajnie sie to czyta i oglada. pisac zatem więc.
tylko co te zdjecia takei rozmyte? chcemy wiecej ;)
Prześlij komentarz